Druga wojna światowa to był ciężki okres zwłaszcza dla mieszkańców miast. Po pierwsze, że właśnie w aglomeracjach miejskich częściej odbywały się łapanki i masowe wywózki na przymusowe roboty na terenie Trzeciej Rzeszy. Po drugie w dużych skupiskach ludzkich łatwiej było siać terror i przerażenie. Choćby takie żydowskie getta były to miejsca, do których lepiej było nie zaglądać. Panowały tam rozmaite zarazy, poczynając na tyfusie, a na czerwonce kończąc. W dzielnicach żydowskich aż roiło się od biedy, masowych egzekucji i ludzi, którzy cierpieli ogromny głód. Niemcy specjalnie ograniczyli im racje żywnościowe, bo liczyli, że większość z nich nie zdoła przeżyć. Poza tym zadawanie im cierpienia sprawiało im satysfakcję. Biedne żydowskie maluchy marzyły tylko o odrobinie spokoju i tym, by najeść się do syta.
Jednak większość z nich nie doczekała końca wojny. Wygłodzone i bite umierały, gdzieś cichutko w kąciku. Te, którym udało się przeżyć, wcale nie miały lepiej. Wywożono je do obozów koncentracyjnych, gdzie albo je zagazowano, albo przeprowadzano na nich nieludzkie eksperymenty medyczne. Nawet jeżeli wyszły z tego cało, ich psychika pozostawała okaleczona na zawsze. Dorośli też przeżywali podobny koszmar z tą tylko różnicą, że oni mieli większe szanse na ucieczkę z tamtego piekła. Po pierwsze dlatego, że byli silniejsi fizycznie, a po drugie, bo potrafili zmylić pościg i dobrze się zakamuflować. Esesmani nawet z pomocą psów nie mogli ich zlokalizować. Poza tym na terenie obozu była tak duża liczba osób, że trudno ich było wszystkich spamiętać. Co prawda większość z ucieczek kończyła się tragicznie, bo złapani więźniowie i tak umierali, lecz i tak warto było podjąć ryzyko.
Na drugim biegunie, ale tym korzystniejszym byli mieszkańcy wsi. Oni przynajmniej nie cierpieli głodu. Pracowali na roli, więc mieli niezbędne produkty takie jak mąka, kasza, ziemniaki czy jajka. Chowali także trzodę chlewną, którą mogli w każdym momencie zabić i przerobić ją na kiełbasę. Taka wiejska kiełbasa to był niezły rarytas dla mieszczuchów. Rolnicy wiedzieli też jak upiec chleb. W związku z tym nie martwili się, że nowa dostawa chleba z piekarni nie dojechała lub Niemcy zabrali chleb dla swoich żołnierzy walczących na frontach całej Europy. Mało tego, jeśli tylko mogli, wspierali mieszkańców miast. Wiedzieli, że żywność będzie im potrzebna do tego, żeby przeżyć i walczyć z okupantem. Na wsi nigdy nie zabrakło jedzenia, bo, a to trafiła się jakaś kurka lub kaczka, a to pełno było leśnej zwierzyny.
W wioskach było też trochę bezpieczniej, gdyż Niemcy rzadko organizowali tu łapanki, a wywozy do obozów koncentracyjnych nie miały tu praktycznie miejsca. Jeśli już zabierano młodych rolników, to musieli oni przymusowo pracować na terenie Trzeciej Rzeszy. Nie jest tajemnicą, że w Niemczech brakowało młodych mężczyzn, bo większość z nich została wcielona do arni. Młodzi polscy rolnicy byli więc idealnymi pracownikami. Znali się na uprawie roli i nie trzeba było im za to płacić. Jedyne co otrzymywali za swoją pracę to dach nad głową i skromne porcje jedzenia. Przymusowa niewola trwała, aż do końca wojny.